Przemysł muzyczny to dziwaczna bestia, która cały czas zmienia się i ewoluuje, starając się dopasować do wiecznie wymogów otaczającego ją świata. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat mogliśmy zaobserwować wiele takich zmian, a jedną z najważniejszych z nich było okiełznanie mocy zer i jedynek, zarówno przez artystów jak i słuchaczy.
Cyfrowa rewolucja sprawiła bowiem, że narzędzia potrzebne do rejestracji dźwięku stały się dostępne praktycznie dla każdego, a czasy w których samodzielne nagrywanie muzyki wiązało się z koniecznością inwestowania ogromnych pieniędzy w przeznaczony do tego sprzęt minęły już (miejmy nadzieję) bezpowrotnie. Dziś do zarejestrowania profesjonalnie brzmiącego utworu wystarczy już bowiem zwykły domowy komputer i kilka niedrogich gadżetów (a jeśli interesuje nas muzyka czysto elektroniczna, to i sam komputer wystarczy z nawiązką). Czy zastanawialiście się jednak kiedyś nad tym, do jak niskiej kwoty można zejść ustalając budżet jaki chcemy przeznaczyć na stworzenie domowego studia nagraniowego?
Ciekawą odpowiedź na te pytanie udzielił ostatnio Graham Cohrane z serwisu The Recording Revolution. Po analizie własnego domowego studia wspartej przez szybką ankietę przeprowadzoną wśród czytelników doszedł on do wniosku, że kwota wystarczająca do zakupu wszystkich niezbędnych elementów to zaledwie 300 dolarów (oczywiście przy założeniu, że posiadamy już komputer oraz instrumenty, które chcielibyśmy nagrywać), co obecnie przekłada się na nieco ponad tysiąc polskich złotych. Ten skromny budżet wystarczy by zakupić interfejs audio, mikrofon, okablowanie, statyw i pop-filtr – zestaw uznany przez Grahama za minimum wystarczające do realizacji sesji nagraniowej z udziałem instrumentów akustycznych i elektrycznych. By dowieść swoich słów postanowił on rzucić samemu sobie wyzwanie, polegające na zarejestrowaniu w pełni profesjonalnie brzmiącego utworu za pomocą sprzętu zakupionego za wspomnianą kwotę. Cały proces został zaś udokumentowany pod postacią serii kilkuminutowych filmów, zatytułowanej „The $300 Studio Challenge”. Na pierwszy ogień poszło same wybieranie i kompletowanie narzędzi. Cohrane zdecydował się na interfejs Presonus AudioBox USB, mikrofon Samson C01, słuchawki Sennheiser HD 201, statyw mikrofonowy, kabel XLR, Pop Blocker oraz darmowe oprogramowanie Garageband.
Pierwszą rzeczą za którą Graham zabrał się po skompletowaniu narzędzi było prawdopodobnie największe wyzwanie całego projektu, czyli rejestracja partii bębnów za pomocą pojedynczego mikrofonu. Kluczem do sukcesu w tym przypadku okazały się być trzy elementy: dobre ustawienie mikrofonu, współpraca z bębniarzem oraz lekkie doszlifowanie zarejestrowanej ścieżki za pomocą narzędzi będących elementem programu Garageband.
Kolejnym etapem projektu było nagrywanie partii gitary akustycznej, elektrycznej i basowej. Dla każdego z tych instrumentów zastosowano nieco inny zestaw sztuczek. Sporo uwagi poświęcono tu też samej aranżacji partii poszczególnych instrumentów tak by uzupełniały się one nawzajem, co znacznie ułatwi proces ostatecznego miksowania utworu.
Po zarejestrowaniu głównej części podkładu przyszedł czas na wokal, „przeszkadzajki” i instrumenty wirtualne wbudowane w program Garageband (obsługiwane za pomocą klawiszy laptopa, gdyż klawiatura sterująca wykroczyłaby poza przewidywany budżet).
Ostatnim, a zarazem najdłuższym etapem całego przedsięwzięcia było wykonanie finalnego miksu za pomocą narzędzi zawartych w darmowym programie Garageband. Największym wyzwaniem okazała się oczywiście partia bębnów zarejestrowana za pomocą jednego mikrofonu. Graham rozwiązał ten problem tworząc trzy kopie tej samej ścieżki i obrabiając każdą z nich w taki sposób by uwypuklała inne elementy zestawu. Po wykonaniu tego zadania reszta poszła już z górki. Duża w tym zasługa wspomnianego wcześniej aranżu, który ograniczył potrzebę pracy ze ścieżkami gitar i wokali.
Na koniec przyszedł czas na podsumowanie całego projektu i wyciągnięcie z niego wniosków (a także konfrontację z krytyką, której oczywiście nie brak w internecie).