Firma Music Computing od ponad dziesięciu lat zajmuje się tworzeniem specjalistycznych stacji roboczych dla producentów muzycznych. Ich najnowszy produkt, Kami, reklamowany jest jako „ostatni komputer, jaki będziesz musiał kupić”.
Mimo iż wspomniane hasło reklamowe może wydawać się mocno przesadzone, to jednak trzeba przyznać, że specyfikacja techniczna Kami rzeczywiście prezentuje się całkiem obiecująco (zwłaszcza na tle poprzedniej propozycji firmy). Stacja robocza w najwyższej możliwej konfiguracji będzie wyposażona w dwa dwunastordzeniowe procesory Xeon, 128 GB pamięci RAM (w teorii jest ona nawet w stanie obsłużyć 512 GB, jednak osoby chcące wypróbować taką konfigurację muszą zakupić dodatkowy RAM oddzielnie) oraz cztery dyski SSHD o łącznej pojemności 14 TB. Taka konfiguracja z pewnością będzie w stanie jeszcze przez wiele lat bez problemów radzić sobie z większością programów służących do pracy z dźwiękiem.
Nieco mniej okazale prezentuje się natomiast to, co znajduje się na zewnątrz całej konstrukcji. Pierwszym co rzuca się w oczy jest oczywiści klawiatura, wyposażona w 61 lub 88 półważonych klawiszy, koła pitch i modulacji oraz podświetlenie. Ten ostatni element pełni jednak wyłącznie funkcję ozdobną, a nie informacyjną, tak jak ma to miejsce w niektórych nowoczesnych klawiaturach sterujących. Bezpośrednio nad klawiaturą umieszczono dwa sloty o wymiarach 1U, umożliwiające podłączenie np. interfejsów audio lub modułów brzmieniowych w sposób zapewniający łatwy i wygodny dostęp do ich przednich paneli… ale za to mocno utrudniający dostęp do przeciwnej strony tych urządzeń, na której zwykle również znajdują się bardzo ważne elementy. Największe wątpliwości budzi jednak górny panel stacji roboczej, na którym znalazło się 16 padów, 6 potencjometrów obrotowych (jestem niemal pewien, że to po prostu wmontowany w obudowę kontroler MPD216), dotykowy panel XY, wyjmowana bezprzewodowa klawiatura z touchpadem oraz 15 konfigurowalnych przycisków wyposażonych w niewielkie ekrany LED, na powierzchni których można wyświetlać grafiki wybrane przez użytkownika. Nie da się ukryć, że jest to dość skromny zestaw, zwłaszcza jak na sprzęt promowany jako kompleksowe i wszechstronne narzędzie dla producentów muzycznych. Brak faderów i mała liczba potencjometrów obrotowych niemal kompletnie dyskredytują Kami w oczach osób chcących wygodnie miksować wiele ścieżek za pomocą komputera. Brak przycisków sekcji transportu można w pewnym stopniu wytłumaczyć tym, że funkcje te można przypisać do 15 programowalnych przycisków, jednak trudno to uznać za optymalne rozwiązanie (15 przycisków nie jest zresztą w dzisiejszych czasach zbyt imponującą liczbą). Mówiąc krótko: pod tym względem Kami przegrywa z większością nowych klawiatur sterujących, nawet tych ze średniej i niższej półki cenowej.
Niestety, jak to zwykle bywa w przypadku produktów tego typu, największy problem stanowi kwota, jaką życzy sobie za nie producent. Cena najniższej możliwej konfiguracji (czterordzeniowy procesor i7, 32 GB RAM, 1 TB SSHD, interface Presonus Firestudio Project 8in/8out, 61 klawiszy) wynosi $5,999 (około 23 000 zł). Za wspomnianą wcześniej najwyższą możliwą konfigurację należy zaś zapłacić aż $20,347 (ponad 80 000 zł). Warto też zauważyć, że chociaż w teorii nabywca może wybrać pomiędzy systemami Windows 10 i OS X, to jednak tylko ten pierwszy wariant pozwala nam na wybranie najmocniejszych podzespołów (w przypadku modeli z OS X najmocniejsza możliwa konfiguracja to dwurdzeniowy i7 oraz 16 GB RAM). Więcej informacji na temat stacji roboczej Kami znajdziecie na oficjalnej stronie firmy Music Computing.