Noc jak noc. Kolejka przed zadymionym klubem. Normalka. „Bifor” zrobił swoje, czuje jak nogi mi drżą niczym igła na moim wysłużonym Technicsie. Dopalam kolejnego papierosa. Moja kolej. Wchodzę. Dziś nie gram.
Jak zawsze, podchodzę do didżejki zobaczyć kto gra. I co? Nic wielkiego, kolejny wystylizowany, a raczej przestylizowany Hipster puszcza jakieś popowe gówno. Pełno takich. Zagrał trzy „Osiemnastki” z kradzionej muzy i myśli, że jest kimś. I Jeszcze te cholerne kontrolery…co to w ogóle jest? Zabawka jakaś. Kiedyś liczył się skill i ciężko uciułany hajs na winyle. A teraz? Teraz każdy może grać. Laptop, czarny prostokąt świecący się jak choinka, SYNC i lecisz. To już nie to samo. To już nie jest granie.
Czas odejść?
Tak mógłbym rozpocząć mój thriller, którego nigdy (na szczęście dla waszych oczu) nie napiszę. I choć całość jest mocno przejaskrawiona, oś tej historyjki jest jak najbardziej prawdziwa. Niestety.
Kontrolery. Tia.
Sam, choć młody i gołowąs (względnie) złapałem się niejednokrotnie na wielkiej niechęci względem tzw „Digital DJ’s”. Niechęci głupiej i niczym nieuzasadnionej, która z biegiem lat wygasła. Ale żeby wejść na ten poziom rozwoju, potrzebowałem trochę czasu.
Sam zaczynałem swoja „karierę” (sic!) od klasycznego zestawu gramofony + mikser. Doskonale pamiętam te namiętne i quasi-oratorskie przemowy jakie wznosiłem na forum, głosząc że tylko ci „tru” i „pro” grają na Technicsach, że winyl i TYLKO winyl oferuje „ciepłe i bogate brzmienie” (wtedy nie miałem pojęcia co to może oznaczać ale jak to brzmiało, proszę Państwa…) a cała reszta pospólstwa używa tego „lamerskiego” Traktora (ehm) lub tandetnych playerów. Oczywiście, w tajemnicy przed całym światem, w domowych pieleszach nagrywałem swoje „genialne” sety właśnie na Traktorze (używając myszki…) wpatrując się jednocześnie w plakat zupełnie niedostępnego dla mnie CDJ-1000. Mea Culpa.
Dałem się złapać w sidła marketingu. Ujarzmiła mnie wstrętna marketingowa machina chcąca wmówić mi, że to sprzęt decyduje o mojej jakości, że to konkretny model playera sprawi, że mój miks będzie prawdziwym dancefloor-killerem.
Nic bardziej mylnego.
Bo czym tak naprawdę jest Djing? Od czasow pierwszego gramofonu łupanego jest to proces polegający na KREATYWNYM miksowaniu dwóch (lub więcej) utworów. To sposób połączenia ze sobą kawałków tak, aby wskaźnik zaludnienia parkietu oscylował w górnych granicach skali. To sztuka (SZTUKA! ) robienia show, performance’u. I to za pomocą nie tylko ciężko wypracowanego skilla, ale TAKŻE wizerunku i osobowości.
Powiem coś, co nie spodoba się wielu osobom. Ta scena jest zabetonowana. Zbyt mocno utożsamiamy się z produktem, często lokujemy wręcz swoją osobowość w rzeczy. Jeśli gramofon to tylko Technics, jeśli playery, to Tylko Pioneer (mikser takoż) jeśli DVS, to tylko Serato… Problem polega na tym, że wielu z nas nie potrafi (lub co gorsza – nie chce) pogodzić się z naturalną ewolucją branży, traktując to zjawisko jako coś wrogiego. Kiedyś winyle faktycznie były jedynym dostępnym nośnikiem umożliwiającym miksowanie przy przyzwoitej jakości dźwięku. Ale teraz? Zanim pojawiły się (i przyjęły) inne technologie, poczciwe patefony zdążyły stać się tzw. Industry Standard. Z biegiem lat, na scenie pojawił się sprzęt zgoła odmienny, gramofony zaś….trwały dalej. I dziś, choć jest to segment rynku w którym nie ma realnego zarobku dla producentów (vide zamknięcie brandu Technics, czy wycofanie flagowego TTX z oferty Numarka) gramofony wciąż i nieprzerwanie dla wielu stanowią „weapon of choice”. Dla niewtajemniczonych zaś, są tym na czym Dj robi „cziki cziki”.
Nie będę rozwodził się tu, czy to słuszne i czemu tak się dzieje (btw. jak się zdaje, to maniera typowa wyłacznie dla tej sceny – jakoś nie widzę, żeby profesjonalni fotografowie używali analogów. Albo chociaż pluli z wysokości trzeciego piętra na posiadaczy DSLR-ów). Wiem natomiast jedno : Technics nie sprawi, że będziesz dobrze grać. Yep. Beatmatching to ELEMENTARNA umiejętność, którą musi
posiadać każdy, kto chce móc dumnie nazwać się „kręcipłytkiem” – nawet jeśli nigdy nie będzie jej używał. Poważnie, wyobrażasz sobie, drogi Czytelniku, Kubicę chwalącego się kolegom, że umie zmieniać biegi?
Z uporem godnym lepszej sprawy powtarzam i powtarzać będę: To coś dużo, dużo więcej niż tylko dogrywanie kawałków. A selekcja? A wyczucie parkietu? A 1001 możliwości jakie zapewnia software? Jest mnóstwo ścieżek, które – choć często nieprzetarte- mogą sprawić, by twój miks był świeży i nietuzinkowy. Sprzęt jest TYLKO i wyłącznie środkiem do realizacji celu. I sam, jako taki o NICZYM nie świadczy. Naprawdę, raczej nikt nie pochwali pracy malarza mówiąc „to jest świetne, pewnie masz drogie pędzle”. Możesz mieć setup który wprawi Hawtina w osłupienie i grać przeciętnie (nawet uprawiając beatmatching). Możesz mieć prosty kontroler i wyprawiać na nim cuda tak, że nawet Ean Golden byłby pod niemałym wrażeniem. Reguły nie ma. Grasz z Traktora? Świetnie. Wielbisz pady i Abletonowy „clip-launching”? Cudownie! A może stawiasz na Serato itch? Doskonale!
Nie daj sobie wmówić, że potrzebujesz osprzętu stojącego w światowych klubach, aby grać na poważnie. Nie daj sobie wmówić, że Twoje umiejętności są mniejsze tylko dlatego, że twój setup nie jest sponsorowany przez topową Markę. Rób co lubisz i rób to na czym tylko chcesz. Ten wpis nie ma na celu hejtowania tych, którzy stawiają na bardziej klasyczne i konwencjonalne rozwiązania. Po prostu prywatnie uważam, że na wszystko jest miejsce, a ŻADNA technologia nie jest gorsza lub lepsza od innej. Jedyne co tak naprawdę jest istotne to sposób w jaki ją wykorzystasz.
Nawiązując do klasyka: „Nieważne na czym grasz, dopóki parkiet jest pełen”.
Howgh.